Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 maja 2012

Narodziny magii haosu.


Narodziny magii chaosu

Magia chaosu - jedyne, co z całą pewnością można o tym systemie powiedzieć to to, że prawie nic nie można o niej z całą pewnością powiedzieć. Większość bowiem rzeczy zależy od tego, kto mówi, do kogo i co ma na myśli. Jej historia jest jedną z nielicznych rzeczy, które powiedzieć o niej się da w sposób w miarę obiektywny.
Narodziła się ona jako system magiczny w pełnym tego słowa znaczeniu w latach siedemdziesiątych w Wielkiej Brytanii, ale jej pierwszy przedświt można datować na dwudziestolecie międzywojenne. Wtedy działały dwie wielkie osobistości, którym ten system bardzo dużo zawdzięcza - Aleister Crowley oraz Austin Osman Spare, którego uważa się za ojca chrzestnego tego systemu i twórcę magii sygili. Jak na jego czasy - zdominowane przez wirujące stoliki z jednej, a różokrzyżowe majestatyczne ceremonie z drugiej - system który stworzył był prawdziwą rewolucją. Najpełniej swoje poglądy zarówno filozoficzne jak i magiczne wyraził on wKsiędze Rozkoszy (The Book of Pleasure), której pierwsze wydanie ukazało się w 1913 roku. Sygile tam opisane nie opierały się na starożytnych pieczęciach, ale na jego własnej twórczej wyobraźni i wydobywaniu mocy z własnej podświadomości.
Czym zaś zapisał się Crowley? Całokształtem. Stworzył system niezwykle złożony - zbudowany w typowo chaocki sposób, według przepisu - weź szczyptę jogi, dodaj gnozy, a potem jeszcze dwie łyżki kabały. Podgrzewaj przez pół godziny w alchemicznym garze, a kiedy się zagotuje okraś to kremem buddyzmu i własnymi doświadczeniami, taoizmem i zaserwuj całemu światu. Tak samo współcześni chaoci używają starych systemów jako lodówki pełnej bogactw wszelkich, które jednak lepiej smakują połączone w potrawkę.
Przez pierwsze kilka dziesięcioleci mogło się wydawać, że ziarna magiczne rzucone przez tych okultystów padły na glebę skalistą, ale ruchy młodzieżowe lat sześćdziesiątych przyniosły ponowne zainteresowanie pracami Crowleya, który właśnie wtedy stał się ikoną człowieka wyzwolonego. Spare musiał na swe dni chwały czekać nieco dłużej.
W międzyczasie (a były to gorące lata pięćdziesiąte) dwóch Kalifornijczyków Omar Ravenhurst i Malaklipsa Młodszy doznało objawienia bogini Eris, która wyznaczyła ich na "dzierżawców świętego Chao". Tak powstało Stowarzyszenie Dyskordian - bez wątpienia jeden z najbardziej potrzepanych ruchów, jakie kiedykolwiek pląsały po tej planecie, uważające się za "plemię złożone z filozofów, teologów, magów, naukowców, artystów, klaunów i innych maniaków zainteresowanych ERIS, BOGINIĄ NIEZGODY I JEJ WYCZYNAMI". Zajmuje się ono przywracaniem zachwianej równowagi między śmiechem, a powagą w magii (o czym już Crowley pisał) - zdecydowanie na korzyść śmiechu, stwierdzając, że magia jest zabawą.
To wszystko było jednak dopiero preludium i inspiracja. Jak już rzekłem narodziny konkretnego systemu odbyły się w Anglii, gdzie właśnie wtedy w czasopiśmie magicznym The New Equinoxzaczęły pojawiać się pierwsze teksty Petera J. Carrolla, obecnie uważanego za jednego z najważniejszych twórców magii chaosu. Potem sprawy już poszły gładko. W 1978 roku powstali Iluminaci Thanaterosa - zakon mieszający szamanizm, taoizm, tantrę i thelemę. Zaraz potem kamień węgielny pod nowy system położył wzmiankowany już Petera J. Carroll tworząc Liber Null, która opisywała podstawy magii chaosu, nie używając jednak jeszcze wtedy tej nazwy. Potem przyszło The Book of Results Raya Sherwina, które rozpropagowało magię sygili.
Zaczęło tworzyć się coraz więcej nieformalnych grup wymieniających doświadczenia na łamachThe New Equinox, a potem The Lamp of Toth. Dość szybko też odbył się desant z wysp na kontynent, co jest zasługą Ralpha Tegtmeiera. Kolejna fala rozwoju magii chaosu przyszła w latach osiemdziesiątych. Zaczęło pojawiać się coraz więcej pism specjalistycznych, nastąpiło ogólne okultystyczne ożywienie, a za popytem poszła podaż i powstało coraz więcej książek, także o chaosie.
Lata dziewięćdziesiąte przyniosły prawdziwą rewolucję - Internet. To nowe medium okazało się tak silnym przekaźnikiem, że w bardzo niedługim czasie chaos rozprzestrzenił się na dobre, stał się modny i wpływowy, bo nowoczesny, idący z duchem czasów, a zarazem tak buntowniczy, że nigdy nie będzie nudny i przestarzały. Tak więc można liczyć na to, że przed chaotami rysuje się świetlana przyszłość, którą dodatkowo jeszcze ożywiają flirty tego systemu z nauką - coś do niedawna nie do pomyślenia, ale jeśli przyjrzeć się niektórym odkryciom nauki jak chociażby zasadzie nieoznaczoności Heizenberga, matematycznej teorii chaosu lub doświadczeniom z cząstkami elementarnymi widać jak blisko magia znalazła się nauki i jak dobrze się w nią wpasowuje.

czwartek, 24 maja 2012

Straszne historie-Dzieci szatana


„Dzieci szatana”
               Był ciepły, letni poranek. Czwórka przyjaciół Aga, Anka, Kuba i Krzysiek umówili się razem o 11:00 na podwórku. Wymyślili wcześniej, że pójdą do swojej nowej bazy i trochę sobie w niej posiedzą. Ich baza był to stary budynek fabryki znajdujący się koło torów kolejowych, gdzie mało kto chodził. Lubili tam przebywać, ponieważ bardzo podobały im się ściany, które ktoś pomalował sprayem w różne kolorowe wzorki jeszcze przed ich zjawieniem się tam po raz pierwszy. Tylko jedna ściana zwróciła ich szczególną uwagę. Była na niej narysowana gwiazda w kółku, a na zewnątrz niego widniały trzy szóstki. Przyjaciołom nie podobał się ten rysunek, ale pomyśleli, że ktoś lubi rysować różne dziwne znaczki i skoro go tutaj narysował to niech tak będzie.
               Cała czwórka  zgromadziła się punktualnie o wyznaczonej porze. Następnie ruszyli w drogę. Szli po starych i nieczynnych torach. Kiedy dotarli na miejsce, usiedli na schodach i zaczęli odpoczywać. Mieli dużo czasu, więc zaczęli tam gadać na różne tematy. W pewnej chwili usłyszeli ciche stąpanie.
- Co to było? Spytała Aga.
- Może przyszli, tamci, co malowali te ściany. – powiedział Kuba.
- Ale lepiej chodźmy to sprawdzić.- dodał Krzysiek.
Wszyscy ruszyli w stronę drzwi. Nikogo po drodze nie zauważyli. W końcu do nich doszli, a Anka nacisnęła klamkę.
- Zamknięte – powiedziała.
-Niemożliwe – wtrąciła Aga – przecież te drzwi się nigdy nie zamykają.
Szybkim ruchem popchnęła Ankę i sama spróbowała je otworzyć. Drzwi ani drgnęły Młodzi wystraszyli się nie na żarty.
- Lepiej stąd jak najszybciej uciekajmy! – wykrzyknęła Aga.
- Masz rację, tylko jak mamy to zrobić? – spytał aż blady ze strachu Krzysiek.
- Spróbujmy wejść na pierwsze piętro i z niego zejść po drabinie na dół.- wpadła na pomysł Anka.
Wszyscy ruszyli ku schodom. Nagle zobaczyli, że one po prostu zniknęły. Nie było po nich nawet śladu, a wejście na górze było zamurowane.
- Co tu się dzieje? – spytała drżącym głosem Anka – Przecież przed chwilą jeszcze na tych schodach  siedzieliśmy. Gdzie one się podziały???
- Nie wiem, ale jestem pewny, że jesteśmy tutaj uwięzieni. – mówił Kuba przez łzy.
Nie mieli innego wyjścia, musieli zostać. Stali jak nie przytomni i czekali co się stanie. Nagle usłyszeli, że ktoś się do nich zbliża. Najszybciej jak to było możliwe wbiegli za starą szafę i obserwowali wszystko przez szpary. Zauważyli, że im głośniejsze było tupanie, tym mocniej świecił się ten znak na ścianie. Nagle ukazała im się postać, nie był to człowiek, ani zwierzę. Z jego całego ciała spływała krew. Wyglądał jakby nie miał skóry tylko samo mięso i żyły.
Szafa nagle się przed nimi przewróciła, a grupka przyjaciół stanęła twarzą w twarz z przerażającą istotą. Dziwna postać podeszła do Agi i powiedziała:
- Widzę, że przybyłaś zgodnie z moją prośbą.
- Tak Panie jestem posłuszna twoim rozkazom. – odrzekła Aga jak zahipnotyzowana.
- Aga co ty wyrabiasz? – pytał przerażony, a jednocześnie zaskoczony Krzysiek.
Aga popatrzyła na przyjaciół i stanowczym tonem powiedziała:
- Przyszliście tu ze mną, a teraz musicie zginąć.
- Dlaczego, co my takiego zrobiliśmy? – płakali – Nie spodziewaliśmy się tego po Tobie.
- A jednak – odpowiedziała Aga odwracając głowę w stronę przerażającej istoty. – Panie, oddaję Ci te ludzkie istoty, abyś mnie przyjął do siebie i uczynił jednym ze swoich dzieci.
- Ale czemu nas? – Kuba nie dawał za wygraną.
Aga spojrzała na niego i cicho powiedziała:
- Ponieważ wy jesteście moimi przyjaciółmi, a tylko przyjaciół muszę oddać, aby zostać jednym z dzieci szatana.
- A my ci ufaliśmy! – Krzysiek spuścił głowę.
- O to chodziło! Nie mogłabym was oddać w ofierze mojemu Panu gdybyście mi nie ufali, bo wtedy nie bylibyście moimi przyjaciółmi. – Aga wypowiadając te słowa odeszła od przyjaciół.
Tamci próbowali uciec, ale Aga jednym ruchem ręki złapała jakąś linę i związała ich. W tym czasie dziwna istota swoim podmuchem zmiotła cały kurz z podłogi. Spod kurzu wyłonił się taki sam rysunek, jaki był na ścianie, ale o wiele większy. Aga szybkim krokiem podeszła do przyjaciół. Odwiązała ich i przypięła kajdanami do dziwnego znaku na podłodze. Nagle z rysunku znajdującego się na ścianie wyszło dwoje nastolatków mniej więcej w ich wieku. Aga podeszła do Anki, a tamci do Kuby i Krzyśka. W jednej chwili w ich rękach pojawiły się ostre noże. Równo zaczęli rozcinać brzuch każdemu z nich. Przyjaciele zawyli z bólu. Zaczęli odcinać im wszystko: ręce, nogi, aż w końcu poćwiartowali ich na drobne kawałeczki. Straszna istota odwróciła się w stronę Agi i powiedziała:
- Teraz należysz już do nas.
Po czym zrobiła na jej ręce tamten znak – symbol szatana. Dziwna istota weszła w znak na ścianie i przeniknęła przez niego. Wraz za nią poszło tych dwóch nastolatków, a także Aga.
            Nie znaleziono ciał ofiar. Nikt nie wiedział co się stało z czwórką nastolatków.
Rok później czwórka przyjaciół znalazła sobie nową bazę, którą był stary budynek fabryki…

poniedziałek, 14 maja 2012

Straszne historie- Marit cz.13

z internetu.

- Proszę tu na mnie zaczekać, muszę coś załatwić i zaraz szybciutko wracam!
Właściciel campingu zaprowadził mnie do pokoju gościnnego, całkiem ładnego, nieźle urządzonego muszę przyznać, po czym zniknął pośpiesznie za innymi drzwiami. Rozejrzałam się uważnie dosyć zaintrygowanym wzrokiem i usiadłam na jednym z foteli. Czekałam. Czekałam i czekałam, ale właściciel nie nadchodził. Postanowiłam więc sama go poszukać.
Wstałam i wyszłam na korytarz znajdujący się za drzwiami, za którymi zniknął. Był dziwnie mroczny, na suficie nie znalazłam ani jednej lampy, wyglądało to tak, jakby ktoś specjalnie chciał zaciemnić to miejsce. Na końcu korytarza zamajaczyło słabe światło. Ruszyłam w jego kierunku, ale zatrzymałam się w połowie, gdy zobaczyłam otwarte drzwi do innego pomieszczenia. Przez chwilę nic nie widziałam w ciemnościach. Lecz gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i ujrzałam wreszcie co tam było, musiałam zakryć sobie usta dłonią by nie krzyknąć. Na podłodze leżał zwykły niebieski worek na śmieci, a z niego wystawała brunatna okropna łapa. Podeszłam bliżej, by zerknąć do środka, choć już zaczęło zbierać mi się na wymioty. Ostrożnie odchyliłam worek. W środku... nie było trupa potwora, jak myślałam, ale zwykły strój, wciśnięty byle jak w worek, jakby nie był już potrzebny. 
Nagle wszystko rozjaśniło mi się w głowie. To było tak oczywiste, że ledwo zdusiłam w sobie śmiech. To właściciel campingu przebrał się za tego potwora i mnie wczoraj nastraszył! Od razu spadł mi kamień z serca. Bałam się wcześniej, że będziemy musieli stawić czoła temu potworowi, a tu okazuje się, iż to był tylko przebrany facet. Westchnęłam z ulgą i wyszłam z pokoju z powrotem na korytarz. 
Słabe światło na końcu korytarza migotało burzliwie. Wolno i ostrożnie ruszyłam w tamtą stronę, ale zaraz znów przystanęłam, gdy doszły mnie rozgorączkowane głosy.
-... dobrze wiesz, że cię kocham i nie chcę, żeby przytrafiło ci się coś złego! – To był głos właściciela campingu, który brzmiał niemal płaczliwie. – Zrób co mówię, proszę! Nie chcę, żeby to się powtórzyło, to niebezpieczne!
- Nie chcę! – odpowiedział kobiecy głos. – Nie zmusisz mnie. Nienawidzę tego żelastwa! Obiecuję, że dzisiaj tego nie zrobię!
- Kochanie, dobrze wiesz, że nie panujesz nad tym. Będzie tak samo, jak wczoraj. A mamy gościa, przyszła do nas. 
Drgnęłam. Czy to możliwe żeby właściciel tego campingu miał żonę? Nie mogłam sobie przypomnieć, żeby ktokolwiek o tym choćby wspominał, ale jak dłużej się tak nad tym zastanawiałam, przypomniałam sobie jedynie strzępek rozmowy pani Brodnickiej z którymś ze stałych gości. „...wiem, że są małżeństwem już prawie dwadzieścia lat, ale jeszcze nigdy jej nie widziałam...” Podeszłam bliżej, by słyszeć wyraźniej co mówią, ale przysięgam, że nie chciałam podsłuchiwać!
- Złapali haczyk – mówił dalej właściciel. – Wszystko idzie wspaniale, tak, jak miało być. Tylko teraz tego nie zepsuj, słyszysz? Zrób to! Mówię do ciebie!
- Nie chcę!
Doszły do mnie dźwięki szarpaniny. Już chciałam się wmieszać, gdy usłyszałam głos kobiety.
- Nie nałożę tego. Przedwczoraj mało mi nie wyrwało nadgarstków. Po prostu zamknij drzwi....
- Doskonale wiesz, że to nie wystarczy! Z łatwością je wyważysz!
Ich rozmowa stawała się coraz dziwniejsza. W ogóle nie miałam pojęcia o czym oni mówią, ale wtedy padły słowa, które sprawiły, że wszystkie krótkie włoski na moim karku stanęły dęba.
- To nie może się wydać. Załóż je, a ja pójdę pozbyć się tej dziewczyny. Jeżeli będzie trzeba zabiję ją i będziesz miała co jeść przez jakiś czas...
Wytrzeszczyłam oczy i zakryłam usta dłońmi. Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, nie wiedząc co robić, ale w końcu odwróciłam się, chcąc uciec jak najdalej. Oczywiście z moim szczęściem nie mogło się to udać.
Przeszłam kilka kroków, gdy nagle wpadłam na coś i z przeraźliwym hukiem runęłam jak długa na podłogę. Usłyszałam za sobą szmer, a jak się obejrzałam, zobaczyłam niskiego mężczyznę biegnącego w moją stronę. Podniosłam się tak szybko, jak tylko mogłam, ale on już mnie dogonił i wykręcił ręce do tyłu. 
- Co słyszałaś?! – krzyknął mi do ucha, ale nic nie odpowiedziałam.
Zawlókł mnie do pomieszczenia, w którym wciąż była druga osoba. Filigranowa kobieta na mój widok wstała z drewnianego krzesła, a w słabym świetle lampy naftowej zobaczyłam, jak momentalnie zbladła. Mimo przerażonej miny, wciąż była piękna, drobna i delikatna. Sam jej wygląd był niewypowiedzianie wzruszający.
Mężczyzna pchnął mnie na podłogę i spojrzał na mnie z góry.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale trudno – powiedział do mnie dziwnie obojętnym głosem. Zerknął na swoją żonę, po czym odwrócił się do drzwi. – Będziesz mogła dzisiaj sama to zrobić. 
Nie wiedziałam o co chodzi, ale wtedy przez małe okienko wpadł do pomieszczenia maleńki snop księżycowego światła. Kobieta spojrzała na niego najpierw nieco smutnym wzrokiem, a po chwili wystawiła dłoń na jego działanie. Zobaczyłam jak delikatna kobieca dłoń wolno zaczęła zmieniać się w zabójczą wilczą łapę, zakończoną ostrymi szponami. Zaraz po tym całe jej filigranowe ciało zmieniało się potwornie, przesuwając się od wilczej łapy w górę i na resztę ciała, jak jakaś śmiertelna choroba, której nie da się już zatrzymać. Kobieta, a raczej prawie już uformowany stwór skulił się skomląc cicho. Myślałam, że na tym się zakończy sprawa, ale wtedy potwór odchylił się w tył i wydał z siebie przerażający nieludzki ryk, którego nigdy w życiu nie zapomnę. 
Za sobą usłyszałam szczęk zamykanych drzwi. Nie wiem jakim cudem, ale akurat wtedy, gdy byłam pozostawiona sama sobie, nie mogłam liczyć na niczyją pomoc – wcale nie byłam zwyczajnie sparaliżowana przez strach. Wszystkie myśli jakby rozjaśniły mi się nagle, miałam jasny, świeży umysł, który pracował z nadzwyczajną prędkością, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji. 
Zerknęłam w tył, ale drzwi były już zamknięte. Usłyszałam, że potwór robi zamach, więc w ostatniej chwili przeturlałam się w bok. Stwór wpadł z całym impetem na drzwi, które z łatwością wyważył. Zdziwiony rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu swojej ofiary, a ja w tym czasie rozbiłam lampę i w kompletnych ciemnościach przylgnęłam do ściany. Potwór zamilkł w bezruchu chcąc mnie usłyszeć lub wyczuć mój zapach. Cofnął się do pomieszczenia, pozostawiając wolne wyjście. Najciszej jak mogłam ruszył w stronę drzwi. Już byłam niemal na zewnątrz, gdy wtedy musiałam niechcący coś kopnąć. To były jakieś resztki wyważonych drzwi. 
Okropny ryk wypełnił moje uszy, gdy biegłam korytarzem w stronę drzwi do pokoju gościnnego. Wciąż potykałam się o coś, panika jednak zaczęła dawać o sobie znać, krew mocno pulsowała w skroniach, z każdym oddechem coraz bardziej bolały mnie płuca. Nim dobiegłam do drzwi, poczułam szponiastą łapę zamykającą się na moim ramieniu. Potężna siła popchnęła mnie na jedną ze ścian w mrocznym korytarzu. 
Z bolesnym jękiem przyłożyłam dłoń do boku, potrząsnęłam głową i zaczęłam czołgać się do pokoju, w którym znalazłam kostium. To przebranie to była tylko przykrywka, bajka, która miała odsunąć naszą uwagę od żony właściciela campingu. To ona była potworem, to ona straszyła w małym lasku, to jej właśnie wszyscy się bali. Gdy właściciel campingu dowiedział się o naszym przyjeździe, musiał coś wymyśleć, żebyśmy nie odkryli prawdy. I my daliśmy się nabrać. Wolał sam się poświęcić niż wydać żonę. Miłość faktycznie jest ślepa.
Wczołgałam się do pomieszczenia i kopniakiem zamknęłam drzwi, ale to było na nic. Potwór wyrwał drzwi z zawiasów i odrzucił je daleko, gdzie roztrzaskały się o ścianę. Zobaczył słaby zarys stwora, który zaczął wolno iść w moją stronę. Przesunęłam się aż na sam koniec pokoju, skąd nie miałam już ucieczki. Bok palił mnie okropnym bólem, ale to nie miało już znaczenia, gdy potwór podniósł ogromną łapę, by zadać ostateczny cios. Zdążyłam jedynie osłonić się ręką, która przyjęła całą siłę ciosu. Jeszcze usłyszałam jakiś szmer, poczułam ciepło krwi spływającej po mojej ręce i skapującej na twarz, a wtedy straciłam przytomność.
***
Kiedy się ocknęłam, pierwsze co usłyszałam, to męski głos. Pod sobą poczułam miękki dywan z pokoju gościnnego właściciela campingu, a na sobie – drżące dłonie Darka. To on przerażonym, rozdygotanym głosem szeptał: „...tylko spróbuj... jeżeli znowu mi to zrobisz, znajdę cię gdziekolwiek będziesz i uduszę własnymi rękami... nie wygłupiaj się... matko, ile straciłaś krwi... nie powinienem był cię w to nigdy wciągać... nie powinienem był cię zostawiać samej... co ja w ogóle wyprawiam?... Marit, nie zostawiaj mnie teraz... co za kretyn ze mnie...”
Wolno otworzyłam oczy, a wtedy jego potok słów urwał się raptownie. Zobaczyłam jego przerażoną i skupioną do granic wytrzymałości twarz. Gdy spojrzałam w dół, na swoje ciało i dłonie Darka, ujrzałam światło przelatujące między jego palcami. Zdziwiona zerknęłam na niego.
- Nie pytaj – odparł tylko. – Nigdy więcej już tego nie użyję. Pierwszy i ostatni raz.
Przykładał dłonie do wszystkich moich obolałych miejsc. Po jakichś piętnastu minutach już nie czułam bólu, a rany były zagojone. Kiedy mogłam już ruszać się sama i usiadłam na podłodze, Darek przygarnął mnie mocno do siebie z wewnętrznym westchnieniem. Kaśka, którą dopiero teraz zauważyłam, również przylgnęła do nas. Długo trwało, nim odsunęli się ode mnie. Wiecie, to był jeden z takim momentów, w którym człowiek uzmysławia sobie, że jego życie wcale nie jest puste. Że ma po co i dla kogo żyć. To są piękne momenty. 
Darek pomógł mi wstać i wyszliśmy z domu, by wrócić do campingu pani Brodnickiej. Kiedy zapytałam, co się stało, Kaśka mruknęła tylko, że Darek zastrzelił potwora. Trochę zrobiło mi się przykro, ale nie powiedziałam tego na głos. Gdy doszliśmy już na miejsce, Kaśka pobiegła zadzwonić po policję, a Darek pomógł mi położyć się w namiocie.
- Co będzie z nami? – wypaliłam pośpiesznie w obawie, że zaraz znowu mi ucieknie i już nie zamienię z nim ani słowa.
Spojrzał na mnie smutnym, ale nie zdziwionym wzrokiem.
- Nic.
- Jak to: „nic”?
Westchnął. 
- Nie możemy, nam nawet nie wolno być razem. To oznacza tylko kłopoty. Widzisz, co się dzisiaj stało.
- Ale... – Chciałam powiedzieć, że stało się to, co się stało właśnie przez jego upór, ale przerwał mi.
- Nie! Nie ma o czym mówić. Już nigdy więcej cię nie dotknę. Nigdy nie powinienem był pozwolić ci dołączyć do moich misji. Koniec z tym. Teraz będę działał w pojedynkę.
Usiadłam gwałtownie i zagroziłam mu palcem.
- Ani mi się waż! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. 
Wtedy do namiotu weszła Kaśka i przerwała naszą rozmowę. Nigdy nie miało być nam dane dokończyć jej. Po kilku minutach przyjechała policja, zamknęli właściciela sąsiedniego campingu, a my niedługo po tym siedzieliśmy już w samochodzie w drodze powrotnej do domu. Całą podróż nikt nie wypowiedział ani słowa.

Marit

Straszne historie- Marit cz.12

z internetu.

Obudził mnie krzyk pani Brodnickiej.
- Czy pan sugeruje, że to ja zrobiłam?! No jasne! Wzięłam sekator i powycinałam sobie dziurki w płocie! Chciałam wyciąć serduszko, ale wyszło co wyszło! Niech pan idzie do diabła!
Przetoczyłam się na bok, ale Kaśki nie było. Usiadłam więc, szukając swoich ubrań. Kiedy zobaczyłam podartą koszulę, zdziwiłam się, ale potem przypomniałam sobie, co się stało. Ciężko było mi uwierzyć, że coś takiego kiedykolwiek miało miejsce. To było zbyt piękne.
- No a kto to zrobił?! Może jeszcze mi pani powie, że sam wyciąłem sobie dziurę w płocie! Jak nie pani to kto?!
Złapałam za dżinsy i wciągnęłam je pośpiesznie. Ściągnęłam podartą koszulkę, by móc ubrać stanik. Właśnie zapinałam go, gdy poły namiotu rozwarły się. 
- O! Już nie śpisz! – powiedziała Kaśka. Westchnęłam zawiedziona, ale gdy podniosłam wzrok i spojrzałam ponad jej ramieniem, zobaczyłam speszone spojrzenie Darka. Kaśka zamknęła szybko namiot, żeby nikt mnie nie zobaczył w staniku. Trochę za późno. – Ubieraj się! Darek mówi, że szybko zakończymy tą sprawę. Właśnie przyszedł właściciel sąsiedniego campingu, bo ktoś wyciął mu dziurę w płocie dzisiaj w nocy. 
- Wiem, słyszałam – odparłam zmęczonym głosem. 
Zarzuciłam na siebie trochę przyciasną bluzeczkę i ubrałam trampki. Chwyciłam grzebień, żeby przeczesać włosy.
- Proszę się uspokoić, jakoś wyjaśnimy tę sprawę... – usłyszałam głos Darka.
- CO MI PAN TU BĘDZIE JAKIEŚ GŁUPOTY GADAŁ?! W MOIM PŁOCIE JEST DZIURA! WIELKA DZIURA! MA MI ZA NIĄ KTOŚ ZAPŁACIĆ, ALBO PÓJDĘ Z TYM DO SĄDU!
Usłyszałam oddalające się kroki. Schowałam grzebień do plecaka i ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz. Średniego wzrostu mężczyzna, z wyraźną łysiną, śmiesznym wąsikiem i wielgachnymi okularami na nosie szedł szybko w stronę bramy sąsiedniego campingu. 
Wzruszyłam ramionami i wyszłam z namiotu. Na mój widok Darek odwrócił się, by odejść w stronę dziury w płocie. Zerknęłam na niego nieco zaskoczona, ale nic nie powiedziałam. 
- Od samego rana jest jakiś taki przybity – zaświergotała mi Kaśka do ucha. 
Odwróciłam się w jej stronę z mordem w oczach.
- JEST rano – odparłam tylko.
Cały dzień Darek chodził wszędzie, gdzie się dało i rozmawiał ze wszystkimi, tylko nie ze mną. Nie wiedziałam, co się dzieje, dlatego cała ta sytuacja była dla mnie z każdą minutą coraz trudniejsza do zniesienia. Kaśka stwierdziła, że to przez jej przyłapanie nas na gorącym uczynku, ale coś mi mówiło, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Szukałam chociaż chwilki sam na sam z nim, żeby móc porozmawiać, ale on unikał mnie specjalnie.
Ponieważ i tak nie było szans dogadać się z Darkiem, musiałam znaleźć sobie coś do roboty. Kaśka biegała wciąż za nim, więc zostałam sama. Obejrzałam dokładnie dziurę w płocie, przypominając sobie, że poprzedniego wieczoru byłam przy tym miejscu, ale dziury jeszcze tam nie było. Było to obok ławki, przy której w nocy spotkałam potwora. Przyjrzałam się uważniej drutom wystającym z metalowej siatki, która stanowiła płot campingu. Na jednym z nich ujrzałam małą kulkę włosów. Wyglądały jak szara sierść jakiegoś zwierzęcia. Wysunęłam więc hipotezę, że dziurę zrobił potwór, którego widziałam zeszłej nocy. Chciałam pójść do Darka podzielić się z nim moją opinią, ale szybko porzuciłam tę myśl. I tak nie miałby dla mnie czasu. 
Postanowiłam więc, że pójdę do właściciela sąsiedniego campingu i z nim o tym porozmawiam. Pomyślałam, że może powie mi też coś, co przyda mi się w tej sprawie. Pewnie i tak już wszystko powiedział Darkowi, ale ten i tak nic mi z tego nie powie.
Przechodząc przez pole namiotowe usłyszałam urywek rozmowy dwóch dziewczyn, które ubrane były na czarno i mocno pomalowane. Gotki.
- ...taki dziwny kostium... – mówiła jedna.
- No tak, dziwne, dziwne... – odparła druga na to kręcąc głową. Podniosła wzrok na mnie i uśmiechnęła się. – Fanka potworów?
Speszyłam się nieco, nie wiedząc czy odpowiedzieć, czy odejść po prostu. Ale nie wypadało.
- Nie, zwalczam je – odparłam po prostu i podeszłam do nich. Dziewczyny siedziały na kocu rozłożonym na trawie. Jedna z nich, ta pierwsza, poklepała miejsce obok siebie, ale podziękowałam oznajmiając, że zaraz muszę iść.
- Więc zwalczasz potwory, tak? – zapytała druga z dziewcząt, przyglądając mi się uważnie, ale życzliwie i z zaintrygowaniem.
- No tak – rzuciłam niedbale.
- My je uwielbiamy! – powiedziała ta pierwsza. Obie wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. – Przejechałyśmy prawie całą Polskę, żeby zobaczyć tego potwora, który ponoć tu grasuje. Jesteśmy już tydzień na tym campingu i jeszcze nic nie widziałyśmy, ale mamy wiarę!
- Ja przyjechałam wczoraj i już go widziałam – odparłam na to, kierując spojrzenie na bramę sąsiedniego campingu, chcąc móc udać się w tamtą stronę. – Właśnie staram się wyjaśnić tą sprawę. Trzeba się go pozbyć.
Dziewczyny spojrzały na mnie oczami wielkimi jak spodki.
- Już go widziałaś?! Jaki on jest?! Jakie to uczucie?! – mówiły jedna przez drugą.
Zerknęłam na nie zdezorientowana, a po chwili wahania, powiedziałam:
- Przerażające. A teraz wybaczcie, ale mam sprawy do załatwienia. Muszę lecieć coś pogromić, bo wypadnę z rytmu!
Pomachałam im i odeszłam do sąsiedniego campingu. Matko, „muszę coś pogromić, bo wypadnę z rytmu”? Chyba już wypadłam.
Przeszłam przez szeroki camping, w którym było o wiele więcej gości niż w campingu pani Brodnickiej, i stanęłam przed drzwiami wielkiego domu. Ostrożnie zapukałam do drzwi. Czekałam dosyć długo, nim w końcu łysiejący ze śmiesznym asem właściciel otworzył mi drzwi. Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Dzień dobry, nazywam się Marit – zaczęłam niepewnie. Westchnęłam głośno, żeby dodać sobie odwagi i zakończyłam: - Zajmuję się sprawą tego potwora, który straszy na terenie sąsiedniego campingu. Chciałabym panu zadać kilka pytań.
Mężczyzna spojrzał na mnie jakoś dziwnie, a na ułamek sekundy prze jego twarz przebiegł ledwo widoczny cień. Uśmiechnął się wesoło.
- Oczywiście! – powiedział, czyniąc zapraszający gest. – Chętnie odpowiem! W końcu ktoś zainteresował się tą sprawą! Proszę wejść!
Przestąpiłam próg wielkiego domu, a drzwi zatrzasnęły się za mną ze złowrogim skrzypieniem.
***
- Jesteście tego pewne? – zapytał Darek patrząc uważnie na jedną z gotek, które niemal w uwielbieniem patrzyły na niego. Jak można się domyśleć, w ich oczach był super bohaterem, pogromcą wielkich potworów.
- Tak, tak! – odpowiedziała mu. – Sama widziałam, jak ten łysiejący facet targał ze sobą nad ranem taki ogromny kostium, włochaty i dziwny, zupełnie nie pasujący na bal kostiumowy, czy coś takiego...
Darek spojrzał wymownie na Kaśkę, która z powagą pokiwała głową.
- Czyli mamy tego potwora – powiedział do niej, i oboje ruszyli w stronę namiotów. – Camping Pani Brodnickiej leży bliżej drogi głównej, więc miała zawsze więcej gości. Pan Bednarczyk natomiast musiał coś wymyślić, żeby odzyskać choć część klientów. 
- I tak wpadł na pomysł z przebraniem – dopowiedziała Kaśka, starając się dotrzymać mu kroku. – To on jest tym potworem. Tylko udawał, żeby odstraszyć gości z campingu pani Brodnickiej. – Zamilkła na chwilę. – Myślisz, że byłby zdolny do czegoś gorszego niż straszenia? Mam na myśli, czy wczoraj w nocy mógł coś zrobić Marit? No wiesz, coś poważnego...
Darek spojrzał na nią z zamyśleniem. Zatrzymali się przed namiotami, ale jeszcze nie rozchodzili się do sowich.
- Nie wiem – odparł po chwili. – Za tego typu numery, czyli za umyślne przeszkadzanie w interesach pani Brodnickiej, grozi mu kara. Może nie od razu więzienie, ale na pewno wysoka grzywna. Myślę, że mógłby być zdolny zrobić coś gorszego...
Westchnął ciężko, patrząc w stronę namiotu dziewczyn. Pożegnał się z Kaśką i udał się do swojego namiotu. Tam zebrał księgi do plecaka, po czym zaczął zbierać swoje rzeczy. Sprawa została rozwiązana, więc nie było sensu dłużej zostawać w campingu. Wziął się za składanie śpiwora, nim jednak zdążył choćby złożyć go na pół, do namiotu wparowała Kaśka.
- Darek, Marit nigdzie nie ma – powiedziała bez ogródek. Darek spojrzał na nią pytającym wzrokiem, w którym mogła również wyczytać lęk. – No, w namiocie jej nie ma, szukałam w toaletach, pobiegłam sprawdzić przy ławkach, byłam wszędzie w campingu, ale jej nie ma.
Starając się nie panikować, wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się uważnie.
- Może poszła się przejść gdzieś dalej... – zaproponował Darek, chociaż sam w to nie wierzył.
- Przecież mieliśmy stąd nigdzie nie wychodzić, nie poszłaby – odparła Kaśka, wcale nie dbając o pozory. Już zaczęła panikować.
- Chodź, popytamy ludzi – powiedział i ruszył w stronę gotek. Na jego widok dziewczyny ożywiły się momentalnie. Zwróciły na niego swoje pełne oddania spojrzenia. Darek od razu przeszedł do konkretów. – Czy nie widziałyście może Marit?
Popatrzyły po sobie.
- To ta taka czarnowłosa dziewczyna, która powiedziała, że też zwalcza potwory?
Oboje pokiwali głowami.
- A tak, widziałyśmy ją.
- Gdzie? Gdzie poszła?
Jedna z nich wskazała palcem bramę sąsiedniego campingu.
- Powiedziała, że musi coś załatwić, coś „pogromić”. Dziwnie to zabrzmiało.
- Tak, dziwne to było.
Darek już ich nie słuchał. Spojrzał na Kaśkę wielkimi oczami jak pięć złotych.
- Czy ty myślisz o tym samym, co ja? – powiedziała Kaśka.
- Tak...
I czym prędzej puścili się biegiem w stronę sąsiedniego campingu.

Marit

niedziela, 13 maja 2012

Straszne historie- Marit cz.11

z internetu.

Szczerze powiem, że nigdy nie wierzyłam w sukces naszej działalności. Nigdy nie wierzyłam, że nasza walka z mrocznym światem i złem czającym się w nim zostanie choćby zauważona. Marzyłam o tym, to prawda, ale nigdy nie wierzyłam.
Jedno wam powiem: walka ze złem to nie bułka z masłem. Zwłaszcza, gdy okazuje się, że źródłem tego zła wcale nie jest mroczny świat. Kiedy tylko Darek wrócił do siebie, zostawiając mnie samą po tym moim koszmarze, zadzwoniła do niego pewna kobieta z prośbą, abyśmy udowodnili bezpodstawność plotek o potworze z lasu przy ich miasteczku. Od kogoś dowiedziała się, że „zajmujemy się sprawami paranormalnymi”, jak się wyraziła. Kobieta miała camping w pobliżu tego lasku, a plotki nie pomagały jej w interesach. Sama twierdziła, że nigdy nie słyszała choćby szumu w krzakach, dlatego trzeba było położyć kres tym plotkom, które tylko przeszkadzały ludziom w ich uczciwej pracy. W sumie, gdy dowiedziałam się, jakie ceny wyznaczała pani Brodnicka, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno brak gości jest spowodowany plotkami.
Do campingu pojechaliśmy już następnego dnia. Darkowi udało się wszystko załatwić wyjątkowo szybko, więc nim się z Kaśką obejrzałyśmy, już byłyśmy z nim w drodze do owego miasta, w którym znajdował się camping. Na miejsce dotarliśmy w późne popołudnie. Słońce jeszcze świeciło jasno, ale wieczór zbliżał się ogromnymi krokami. Wiedziałam, że musimy załatwić wszystko jak najszybciej, byle tylko nie czekać z tym do nocy. Niestety na miejscu okazało się, że co najmniej jedną noc będziemy musieli tam spędzić.
Pani Brodnicka pokazała nam miejsce, a my rozstawiliśmy namioty. Ja spałam z Kaśką w jednym, a Darek osobno. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej, chociaż nie do końca bezpiecznie, zważywszy na to, że zawsze pakujemy się z Kaśką w kłopoty o ile w ogóle jest taka możliwość. Tym razem wcale nie było inaczej.
Wieczorem, gdy słońce wolno zaczęło zachodzić, poszłam z nią na spacer po owym lesie, mając nadzieję, że może coś zauważymy ciekawego. Chodziłyśmy po nim jakąś godzinę, ale nie był to zbyt wielki las, dlatego po godzinie zaczął nas nieco irytować, gdyż znałyśmy już jego każdy zakątek na pamięć. Usiadłyśmy więc na ławce przy ogrodzeniu sąsiedniego campingu.
- Ej, Marit... – zaczęła Kaśka, jakby nie wiedziała, co chce powiedzieć. Położyłam księgę, którą wzięłam na wszelki wypadek, na ławce obok, a Kaśka wbiła w nią nieobecny wzrok. – Pamiętasz ten koszmar, co Ci się śnił, i potem Darek został u nas przez jakiś czas, żeby... no, nawet nie wiem do końca, po co. Pamiętasz ten sen? Co to było?
Zerknęłam na nią z ukosa, po czym oparłam się wygodnie i wyciągnęłam nogi przed siebie. Z lasu wyleciała chmara kruków, przecinając płonące niebo od zachodu słońca.
- Demon Snu – mruknęłam cicho. Kaśka wbiła we mnie wyczekujące spojrzenie. – To był Demon Snu. Chodziło mu o... medalion. Ale żeby go dostać musiał najpierw wtłoczyć w mój mózg koszmary. – Uśmiechnęłam się gorzko, nie do końca wiedząc, czy chcę o tym mówić. Gdy tak milczałam, doszłam do wniosku, że te koszmary wcale nie były aż tak straszne, jak wtedy, gdy mi się śniły. – Tak naprawdę – zaczęłam po chwili – to wszystko było bardziej śmieszne niż straszne. Wiesz, kto mi się śnił? Darek.
Za nami w krzakach coś trzasnęło cicho. Jakby łamiąca się gałązka. Zerknęłyśmy tam przestraszone, ale nic nie zobaczyłyśmy. Po chwili doszłyśmy do wniosku, że musiał być to jakiś ptak albo wiewiórka.
- Darek? – zapytała Kaśka wracając na miejsce, jakby nigdy nic. Co chwilę zerkała przez ramię zlękniona. – Ale jak to? Boisz się go, czy jak?
- Nie! – odparłam nieco za szybko. Westchnęłam. – To znaczy, trochę. A raczej tego, że... Hmm, jakie to skomplikowane... W sumie sama nie wiem czego się boję. Przecież nie jest taki zły...
Kaśka patrzyła na mnie wymownie.
- Aha, rozumiem – powiedziała dobitnie, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Nie o to chodzi! – warknęłam i popchnęłam ją lekką, na co wybuchnęła śmiechem. – Oj, zamknij się!
- Wiedziałam! – krzyknęła, łapiąc się za brzuch ze śmiechu. – Wiedziałam, że wy ten teges! 
Odwróciłam się od niej, obrażona nie wiadomo na co.
- No i nie opowiem ci reszty snu, a co! – powiedziałam zakładając ramiona przed sobą.
Kaśka zamknęła się i szybko usiadła przede mną, żeby mnie dobrze widzieć. Wbiła we mnie zaintrygowany wzrok.
- No powiedz! Błagam! To musi być najciekawsze, nie pozbawiaj mnie tej przyjemności!
Westchnęłam ostentacyjnie, jakbym robiła jej niewiadomo jaką łaskę, po czym zaczęłam:
- No dobra. Chodzi o to, że... śniło mi się, że z nim... spałam.
- No co ty! – nie mogła się powstrzymać Kaśka.
- On był jakiś taki czuły i... hmm, kleił się do mnie, wiesz co mam na myśli. Taki jak nie on, a jednak... było to nawet całkiem przyjemne. Chociaż wtedy byłam przerażona, jak obudziłam się obok niego, NAGIEGO, w ogóle nie wiedząc o co chodzi, rozumiesz... Ten Darek ze snu był inny, cieplejszy, bardziej chętny do... no wiesz. Po prostu robił to, co chciał. Wkurza mnie to, że ten prawdziwy Darek tak się przed wszystkim wstrzymuje. Jest taki opanowany, taki chłodny, taki... nieprzystępny. Czasami po prostu doprowadza mnie to do pasji! Ech!
- Tak, wiem co masz na myśli... – powiedziała Kaśka dziwnie rozmarzona.
- Ale potem w tym śnie Darek zamienił się w Demona Snu. I on chciał medalionu. – Uśmiechnęłam się z satysfakcją. – Ale go nie dostał.
Znowu coś cicho trzasnęło za nami.
- Wiesz co – powiedziałam do Kaśki, patrząc uważnie na krzaki. – Słońce zaszło, może lepiej już pójdziemy, co?
Wstałyśmy pospiesznie i ruszyłyśmy w stronę naszych namiotów.
***
Obudziłam się w środku nocy i nie mogłam zasnąć. Leżałam długo w ciemnościach, myśląc. Kaśka po chwili również się obudziła i poszła za potrzebą, zostawiając mnie samą. Gdy tak się zastanawiałam, nagle przypomniało mi się, że przecież zapomniałam wziąć księgi z ławki przy lesie. Musiałam po nią iść, chociaż bałam się trochę sama. Ale pomyślałam, że skoro Kaśka jest na tyle odważna, żeby samotnie pójść do toalety, to i ja mogę sama przejść się kawałek po książkę. 
Kiedy tylko wysunęłam się z namiotu, od razu pożałowałam swojego pomysłu. Było tak ciemno, że nie widziałam nawet swojej wyciągniętej ręki. Ale jak powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć „b”.
Wolno, wciąż potykając się o wszystko, ruszyłam w ciemność w kierunku, który instynktownie uznałam za słuszny. Po jakichś pięciu minutach, doszłam do czegoś, co w ostateczności mogło przypominać ławkę. Położyłam na niej obie dłonie i zaczęłam szukać księgi. Pierwsza ławka – nie ma. Druga ławka – nie ma. Trzecia ławka – o! Wyglądało na to, że znalazłam księgę. Była jednak otwarta, a ja nie zostawiłam jej otwartej. Zamknęłam ją więc, wzięłam z ławki i rozejrzałam się uważnie, mając nadzieję, że mimo wszystko coś zobaczę. Ale nie musiałam nic widzieć.
Po drugiej stronie ławki, tam, gdzie powinny być krzaki, coś zaszeleściło. Zesztywniałam przerażona, wpatrując się intensywnie w ciemność. Przez chwilę znów panowała cisza. Przez chwilę zupełnie nic się nie działo, aż tu nagle jak coś nie łupnie! Usłyszałam, że „owo coś” wyskoczyło zza krzaków i zatrzymało się jakieś dwa metry ode mnie. Moje oczy zdążyły się trochę przyzwyczaić do ciemności, więc widziałam słaby zarys czegoś, co na pewno nie było człowiekiem i ławki między mną a potworem. „To coś” stało równie nieruchomo, jak ja. Jakby czekało. Do moich uszu dotarło ciche sapanie i powarkiwanie, ciężki oddech tego czegoś, przez ułamek sekundy blask księżyca odbił się od jego ślepi. Zabrakło mi tchu. Zaczęłam się cofać, w porywie instynktu samozachowawczego. Nie wiedziałam, co to jest i czego chce ode mnie. Wiedziała jedynie, że na pewno nie ma dobrych zamiarów. 
W pewnym momencie zobaczyłam jak potwór wyciąga wolno łapę w moją stronę. Zrobiłam kilka nerwowych kroków w tył, a wtedy „to coś” przeskoczyło przez ławkę i szybko ruszyło ku mnie. Przerażona wrzasnęłam głośno, ścisnęłam mocniej księgę i ile sił w nogach pobiegłam w stronę namiotów. Wpadłam do naszego, w którym wciąż nie było Kaśki i schowałam się w śpiworze, jakby tylko to mogło uratować mnie przed potworem. Poczułam, jak coś ściąga ze mnie śpiwór. Krzyknęłam przestraszona.
- Spokojnie! – powiedział Darek, zapalając latarkę. – To ja!
- Darek? – wyrzuciłam z siebie, przerażona jak diabli i niewiele myśląc rzuciłam się w jego ramiona.
Nie odsunął się, ani nie odtrącił mnie. Tulił mnie do siebie dosyć długo, aż całkowicie się nie uspokoiłam. Byłam bliska płaczu.
- Przepraszam – wydusiłam z siebie , odchylając się lekko, by spojrzeć mu w twarz. – Tam coś było, widziałam to! Goniło mnie, a ja...
- Wiem, spokojnie! – przerwał mi Darek, czule dotykając moich włosów. – Też to widziałem. Ale jak się tylko pojawiłem, to uciekło w las. Było za ciemno, by dokładnie stwierdzić, co to było.
- Co ty robisz? – zapytałam cicho, czując jego dłoń na policzku.
Milczał długo. Widziałam jego błękitne oczy patrzące w moje tak intensywnie, że poczułam się, jakbym była zupełnie naga. Poczułam, jak drugą dłoń kładzie na moich plecach i delikatnie całym sobą popycha mnie na poduszkę. Moje oczy zrobiły się wielkie jak pięć złotych.
- Darek...
- Ciii! – przerwał mi, kładąc kciuk na moich ustach. Wolno przesunął nim po dolnej wardze, aż poczułam dreszcze. Drugą rękę z pleców przełożył na moje kolano, przesuwając ją ostrożnie ku górze, pod cienką koszulkę nocną, którą miałam na sobie. Położył się na mnie, a jego oczy błyszczały. – Słyszałem dzisiaj twoją rozmowę z Kaśką – wyszeptał z trudem, jakby brakowało mu powietrza. – Poszedłem za wami, bo bałem się, że może wam się coś stać. Nie chciałem podsłuchiwać, ale... mówiłyście o mnie, więc... – Omiótł głodnym spojrzeniem moją twarz. – Mówiłaś, że w twoim śnie, byłem... inny. Cieplejszy. Czuły... Chciałabyś, bym brał, co chcę. Czego pragnę... Więc biorę...
Pochylił się i wolno ucałował moje usta, jakby z wahaniem lub lękiem. Na chwilę znieruchomiał, a mi wydawało się, że mija wieczność. Nasze wargi skleiły się namiętnie, a on jakby czekał na coś wahając się. W końcu, jakby coś w nim pękło, wpił się w moje usta pożądliwie, nieopanowanie, niemal brutalnie, z dziką żądzą, a ja westchnęłam z nieopisaną ulgą, jakby w końcu nadszedł kres moich cierpień, po czym zarzuciłam mu ręce na szyję, czym poddałam się jego woli.
Szarpnął dłonią, a moja koszula pękła z trzaskiem. Jęki wydobywające się z jego ust były tak podniecające, że przylgnęłam do niego całą sobą, nie mogąc się powstrzymać. Koszula pękając odsłoniła dolną część mojej bielizny. Darek odchylił się lekko, by całkiem rozerwać koszulę, gdyż wyczuł, że nie mam stanika. 
Do namiotu weszła Kaśka.
- O! Przepraszam! – powiedziała na widok Darka, dosłownie zdzierającego ze mnie koszulę, wiszącego nade mną na łokciu. Spojrzała na nas surowo. – Ale wy jesteście szybcy! Nawet załatwić się nie można!
Darek wstał pośpiesznie, poprawił ubranie i rzucając mi ostatnie głodne spojrzenie, wyszedł. Westchnęłam zawiedziona.
- Zawsze wiesz, kiedy – powiedziałam cicho, na co Kaśka wybuchnęła śmiechem. 
Poprawiłam na sobie koszulę, z której i tak niewiele już zostało, po czym odwróciłam się tyłem do niej. Dużo myślałam tej nocy. O Darku, a tym, że słyszał, jak opowiadałam sen Kaśce, i o potworze. Musieliśmy dowiedzieć się, co to było, i jeśli to możliwe – zniszczyć go. W pamięci przejrzałam zaklęcia z księgi, zastanawiając się, które mogłyby być przydatne, ale niewiele wymyśliłam.
I tak oto, obmyślając plan pozbycia się potwora z lasu, próbowałam stłumić ogień, jaki Darek we mnie rozpalił, pozostawiając go samemu sobie.

Marit