Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 maja 2012

Straszne historie- Marit cz.13

z internetu.

- Proszę tu na mnie zaczekać, muszę coś załatwić i zaraz szybciutko wracam!
Właściciel campingu zaprowadził mnie do pokoju gościnnego, całkiem ładnego, nieźle urządzonego muszę przyznać, po czym zniknął pośpiesznie za innymi drzwiami. Rozejrzałam się uważnie dosyć zaintrygowanym wzrokiem i usiadłam na jednym z foteli. Czekałam. Czekałam i czekałam, ale właściciel nie nadchodził. Postanowiłam więc sama go poszukać.
Wstałam i wyszłam na korytarz znajdujący się za drzwiami, za którymi zniknął. Był dziwnie mroczny, na suficie nie znalazłam ani jednej lampy, wyglądało to tak, jakby ktoś specjalnie chciał zaciemnić to miejsce. Na końcu korytarza zamajaczyło słabe światło. Ruszyłam w jego kierunku, ale zatrzymałam się w połowie, gdy zobaczyłam otwarte drzwi do innego pomieszczenia. Przez chwilę nic nie widziałam w ciemnościach. Lecz gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i ujrzałam wreszcie co tam było, musiałam zakryć sobie usta dłonią by nie krzyknąć. Na podłodze leżał zwykły niebieski worek na śmieci, a z niego wystawała brunatna okropna łapa. Podeszłam bliżej, by zerknąć do środka, choć już zaczęło zbierać mi się na wymioty. Ostrożnie odchyliłam worek. W środku... nie było trupa potwora, jak myślałam, ale zwykły strój, wciśnięty byle jak w worek, jakby nie był już potrzebny. 
Nagle wszystko rozjaśniło mi się w głowie. To było tak oczywiste, że ledwo zdusiłam w sobie śmiech. To właściciel campingu przebrał się za tego potwora i mnie wczoraj nastraszył! Od razu spadł mi kamień z serca. Bałam się wcześniej, że będziemy musieli stawić czoła temu potworowi, a tu okazuje się, iż to był tylko przebrany facet. Westchnęłam z ulgą i wyszłam z pokoju z powrotem na korytarz. 
Słabe światło na końcu korytarza migotało burzliwie. Wolno i ostrożnie ruszyłam w tamtą stronę, ale zaraz znów przystanęłam, gdy doszły mnie rozgorączkowane głosy.
-... dobrze wiesz, że cię kocham i nie chcę, żeby przytrafiło ci się coś złego! – To był głos właściciela campingu, który brzmiał niemal płaczliwie. – Zrób co mówię, proszę! Nie chcę, żeby to się powtórzyło, to niebezpieczne!
- Nie chcę! – odpowiedział kobiecy głos. – Nie zmusisz mnie. Nienawidzę tego żelastwa! Obiecuję, że dzisiaj tego nie zrobię!
- Kochanie, dobrze wiesz, że nie panujesz nad tym. Będzie tak samo, jak wczoraj. A mamy gościa, przyszła do nas. 
Drgnęłam. Czy to możliwe żeby właściciel tego campingu miał żonę? Nie mogłam sobie przypomnieć, żeby ktokolwiek o tym choćby wspominał, ale jak dłużej się tak nad tym zastanawiałam, przypomniałam sobie jedynie strzępek rozmowy pani Brodnickiej z którymś ze stałych gości. „...wiem, że są małżeństwem już prawie dwadzieścia lat, ale jeszcze nigdy jej nie widziałam...” Podeszłam bliżej, by słyszeć wyraźniej co mówią, ale przysięgam, że nie chciałam podsłuchiwać!
- Złapali haczyk – mówił dalej właściciel. – Wszystko idzie wspaniale, tak, jak miało być. Tylko teraz tego nie zepsuj, słyszysz? Zrób to! Mówię do ciebie!
- Nie chcę!
Doszły do mnie dźwięki szarpaniny. Już chciałam się wmieszać, gdy usłyszałam głos kobiety.
- Nie nałożę tego. Przedwczoraj mało mi nie wyrwało nadgarstków. Po prostu zamknij drzwi....
- Doskonale wiesz, że to nie wystarczy! Z łatwością je wyważysz!
Ich rozmowa stawała się coraz dziwniejsza. W ogóle nie miałam pojęcia o czym oni mówią, ale wtedy padły słowa, które sprawiły, że wszystkie krótkie włoski na moim karku stanęły dęba.
- To nie może się wydać. Załóż je, a ja pójdę pozbyć się tej dziewczyny. Jeżeli będzie trzeba zabiję ją i będziesz miała co jeść przez jakiś czas...
Wytrzeszczyłam oczy i zakryłam usta dłońmi. Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, nie wiedząc co robić, ale w końcu odwróciłam się, chcąc uciec jak najdalej. Oczywiście z moim szczęściem nie mogło się to udać.
Przeszłam kilka kroków, gdy nagle wpadłam na coś i z przeraźliwym hukiem runęłam jak długa na podłogę. Usłyszałam za sobą szmer, a jak się obejrzałam, zobaczyłam niskiego mężczyznę biegnącego w moją stronę. Podniosłam się tak szybko, jak tylko mogłam, ale on już mnie dogonił i wykręcił ręce do tyłu. 
- Co słyszałaś?! – krzyknął mi do ucha, ale nic nie odpowiedziałam.
Zawlókł mnie do pomieszczenia, w którym wciąż była druga osoba. Filigranowa kobieta na mój widok wstała z drewnianego krzesła, a w słabym świetle lampy naftowej zobaczyłam, jak momentalnie zbladła. Mimo przerażonej miny, wciąż była piękna, drobna i delikatna. Sam jej wygląd był niewypowiedzianie wzruszający.
Mężczyzna pchnął mnie na podłogę i spojrzał na mnie z góry.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale trudno – powiedział do mnie dziwnie obojętnym głosem. Zerknął na swoją żonę, po czym odwrócił się do drzwi. – Będziesz mogła dzisiaj sama to zrobić. 
Nie wiedziałam o co chodzi, ale wtedy przez małe okienko wpadł do pomieszczenia maleńki snop księżycowego światła. Kobieta spojrzała na niego najpierw nieco smutnym wzrokiem, a po chwili wystawiła dłoń na jego działanie. Zobaczyłam jak delikatna kobieca dłoń wolno zaczęła zmieniać się w zabójczą wilczą łapę, zakończoną ostrymi szponami. Zaraz po tym całe jej filigranowe ciało zmieniało się potwornie, przesuwając się od wilczej łapy w górę i na resztę ciała, jak jakaś śmiertelna choroba, której nie da się już zatrzymać. Kobieta, a raczej prawie już uformowany stwór skulił się skomląc cicho. Myślałam, że na tym się zakończy sprawa, ale wtedy potwór odchylił się w tył i wydał z siebie przerażający nieludzki ryk, którego nigdy w życiu nie zapomnę. 
Za sobą usłyszałam szczęk zamykanych drzwi. Nie wiem jakim cudem, ale akurat wtedy, gdy byłam pozostawiona sama sobie, nie mogłam liczyć na niczyją pomoc – wcale nie byłam zwyczajnie sparaliżowana przez strach. Wszystkie myśli jakby rozjaśniły mi się nagle, miałam jasny, świeży umysł, który pracował z nadzwyczajną prędkością, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji. 
Zerknęłam w tył, ale drzwi były już zamknięte. Usłyszałam, że potwór robi zamach, więc w ostatniej chwili przeturlałam się w bok. Stwór wpadł z całym impetem na drzwi, które z łatwością wyważył. Zdziwiony rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu swojej ofiary, a ja w tym czasie rozbiłam lampę i w kompletnych ciemnościach przylgnęłam do ściany. Potwór zamilkł w bezruchu chcąc mnie usłyszeć lub wyczuć mój zapach. Cofnął się do pomieszczenia, pozostawiając wolne wyjście. Najciszej jak mogłam ruszył w stronę drzwi. Już byłam niemal na zewnątrz, gdy wtedy musiałam niechcący coś kopnąć. To były jakieś resztki wyważonych drzwi. 
Okropny ryk wypełnił moje uszy, gdy biegłam korytarzem w stronę drzwi do pokoju gościnnego. Wciąż potykałam się o coś, panika jednak zaczęła dawać o sobie znać, krew mocno pulsowała w skroniach, z każdym oddechem coraz bardziej bolały mnie płuca. Nim dobiegłam do drzwi, poczułam szponiastą łapę zamykającą się na moim ramieniu. Potężna siła popchnęła mnie na jedną ze ścian w mrocznym korytarzu. 
Z bolesnym jękiem przyłożyłam dłoń do boku, potrząsnęłam głową i zaczęłam czołgać się do pokoju, w którym znalazłam kostium. To przebranie to była tylko przykrywka, bajka, która miała odsunąć naszą uwagę od żony właściciela campingu. To ona była potworem, to ona straszyła w małym lasku, to jej właśnie wszyscy się bali. Gdy właściciel campingu dowiedział się o naszym przyjeździe, musiał coś wymyśleć, żebyśmy nie odkryli prawdy. I my daliśmy się nabrać. Wolał sam się poświęcić niż wydać żonę. Miłość faktycznie jest ślepa.
Wczołgałam się do pomieszczenia i kopniakiem zamknęłam drzwi, ale to było na nic. Potwór wyrwał drzwi z zawiasów i odrzucił je daleko, gdzie roztrzaskały się o ścianę. Zobaczył słaby zarys stwora, który zaczął wolno iść w moją stronę. Przesunęłam się aż na sam koniec pokoju, skąd nie miałam już ucieczki. Bok palił mnie okropnym bólem, ale to nie miało już znaczenia, gdy potwór podniósł ogromną łapę, by zadać ostateczny cios. Zdążyłam jedynie osłonić się ręką, która przyjęła całą siłę ciosu. Jeszcze usłyszałam jakiś szmer, poczułam ciepło krwi spływającej po mojej ręce i skapującej na twarz, a wtedy straciłam przytomność.
***
Kiedy się ocknęłam, pierwsze co usłyszałam, to męski głos. Pod sobą poczułam miękki dywan z pokoju gościnnego właściciela campingu, a na sobie – drżące dłonie Darka. To on przerażonym, rozdygotanym głosem szeptał: „...tylko spróbuj... jeżeli znowu mi to zrobisz, znajdę cię gdziekolwiek będziesz i uduszę własnymi rękami... nie wygłupiaj się... matko, ile straciłaś krwi... nie powinienem był cię w to nigdy wciągać... nie powinienem był cię zostawiać samej... co ja w ogóle wyprawiam?... Marit, nie zostawiaj mnie teraz... co za kretyn ze mnie...”
Wolno otworzyłam oczy, a wtedy jego potok słów urwał się raptownie. Zobaczyłam jego przerażoną i skupioną do granic wytrzymałości twarz. Gdy spojrzałam w dół, na swoje ciało i dłonie Darka, ujrzałam światło przelatujące między jego palcami. Zdziwiona zerknęłam na niego.
- Nie pytaj – odparł tylko. – Nigdy więcej już tego nie użyję. Pierwszy i ostatni raz.
Przykładał dłonie do wszystkich moich obolałych miejsc. Po jakichś piętnastu minutach już nie czułam bólu, a rany były zagojone. Kiedy mogłam już ruszać się sama i usiadłam na podłodze, Darek przygarnął mnie mocno do siebie z wewnętrznym westchnieniem. Kaśka, którą dopiero teraz zauważyłam, również przylgnęła do nas. Długo trwało, nim odsunęli się ode mnie. Wiecie, to był jeden z takim momentów, w którym człowiek uzmysławia sobie, że jego życie wcale nie jest puste. Że ma po co i dla kogo żyć. To są piękne momenty. 
Darek pomógł mi wstać i wyszliśmy z domu, by wrócić do campingu pani Brodnickiej. Kiedy zapytałam, co się stało, Kaśka mruknęła tylko, że Darek zastrzelił potwora. Trochę zrobiło mi się przykro, ale nie powiedziałam tego na głos. Gdy doszliśmy już na miejsce, Kaśka pobiegła zadzwonić po policję, a Darek pomógł mi położyć się w namiocie.
- Co będzie z nami? – wypaliłam pośpiesznie w obawie, że zaraz znowu mi ucieknie i już nie zamienię z nim ani słowa.
Spojrzał na mnie smutnym, ale nie zdziwionym wzrokiem.
- Nic.
- Jak to: „nic”?
Westchnął. 
- Nie możemy, nam nawet nie wolno być razem. To oznacza tylko kłopoty. Widzisz, co się dzisiaj stało.
- Ale... – Chciałam powiedzieć, że stało się to, co się stało właśnie przez jego upór, ale przerwał mi.
- Nie! Nie ma o czym mówić. Już nigdy więcej cię nie dotknę. Nigdy nie powinienem był pozwolić ci dołączyć do moich misji. Koniec z tym. Teraz będę działał w pojedynkę.
Usiadłam gwałtownie i zagroziłam mu palcem.
- Ani mi się waż! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. 
Wtedy do namiotu weszła Kaśka i przerwała naszą rozmowę. Nigdy nie miało być nam dane dokończyć jej. Po kilku minutach przyjechała policja, zamknęli właściciela sąsiedniego campingu, a my niedługo po tym siedzieliśmy już w samochodzie w drodze powrotnej do domu. Całą podróż nikt nie wypowiedział ani słowa.

Marit

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz